27.08.2012 14:29
Dookoła Półwyspu Iberyjskiego-dzień 5,6 i 7
Dzień 5
Bez większego żalu opuszczałem kemping Rio Alto w pobliżu Porto. Po pierwsze dlatego, że obsługa nie była zbyt miła, traktując gości jak zło konieczne, po drugie dlatego, że pogoda jakoś nie dopisała - chwilami nawet lekko pomżyło, do tego wiał chłodny, północno-zachodni wiatr.
Chmury rozeszły się troszkę pod wieczór ale ogólnie jakoś pobyt tam nie pozostawił ciepłych wspomnień.
Skierowałem się w stronę Porto, które jest drugim co do wielkości miastem Portugalii a swoje korzenie wywodzi z piątego wieku. Położone jest u ujścia rzeki Duoro, nad którą przebiega piękny, dwupoziomowy most.
Wjechałem do miasta od strony północnej, którędy droga prowadzi w okolicach portu a następnie nad brzegiem oceanu, poprzez nadrzeczną promenadę z urokliwymi kafejkami.
Pierwotnie miałem zatrzymać się tam na dłuższe zwiedzanie ale w końcu poprzestałem jedynie na kilku fotkach dzielnicy nadrzecznej.
Moja niechęć do miast zwyciężyła i dwie godziny
później jechałem już bocznymi drogami w kierunku
Lizbony. Po drodze miał być jeszcze jeden kemping w Figueira
da Foz ale patrząc na mapę zmieniłem plany bo
zorientowałem się, że miejscowość ta leży zbyt blisko Porto.
Dotarcie tam zajęłoby mi jedynie około godziny a potem
nie miałbym co robić przez cały dzień. Jako, że wolę aktywny
wypoczynek niż zbijanie bąków na plaży,
zdecydowałem,
że tego dnia dotrę jeszcze bardziej na
południe. Mój wybór padł na mały półwysep
niedaleko od Lizbony z miejscowością o nazwie Peniche,
która jest podobno jednym z najlepszych miejsc do surfingu
w Europie.Dojechałem tam w ciągu niecałych pięciu godzin, robiąc
sporo przystanków po drodze - a to na zdjęcie, a to
na fajeczkę, a to na krótki obiadek w przydrożnej
knajpce - tempo iście spacerowe, któremu sprzyjała piękna
pogoda, wymarzona do jazdy na motocyklu. Wiał lekki wiatr,
słońce chwilami chowało się za chmury leniwie płynące
po niebie, temperatura oscylowała w granicach 26
stopni.
Kemping municypalny Peniche okazał się być całkiem spory, zajęty w większej części przez przyczepy kempingowe.
Zapłaciłem z góry za dwa dni ( 10.40 euro ) i wybrałem się na poszukiwania odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu. Wybrałem część kempingu położoną najbliżej plaży i rozbiłem kolejny obóz.
Miałem niejakie problemy z dobrym przymocowaniem namiotu
do podłoża, które stanowił dosyć sypki piach. Na szczęście
przezornie zabrałem ze sobą w podróż komplet
dodatkowych, dłuższych śledzi, które spełniły swoje
zadanie znakomicie stabilizując namiot nawet w czasie dosyć
silnych podmuchów wiatru. Właśnie - wiatr : ponieważ, jak
już wspomniałem Peniche jest swoistą mekką surferów,
wiatr jest nieodłącznym atrybutem tego miejsca. Na
całym kempingu wiało i to całkiem mocno. W związku z tym, że
kemping położony był na piasku, piasek był wszędzie
- wdzierał się do namiotu nawet przez otwory wentylacyjne,
miałem go w butach, w śpiworze, zgrzytał mi w zębach
podczas posiłków - nie było na niego sposobu.
Dzień 6
Kolejny dzień na kempingu w Peniche powitał mnie bezchmurnym niebem. Wiatr co prawda nie zelżał, ale przy grzejącym słońcu przestał być utrapieniem, zamieniając się w przyjemną ochłodę.
Po szybkim 'śniadaniu miszczuf' wybrałem się na pobliską
plażę w celu nadania odrobiny brązu mojej bladej, skrywanej dotąd
pod warstwami Gore-Texu skórze oraz pierwszego
bezpośredniego kontaktu z Oceanem Atlantyckim. Plaża była
szeroka i piaszczysta (co nie jest oczywistą cechą portugalskich
plaż, które potrafią być wybitnie kamieniste). Nie
było na niej przesadnego tłoku, kilku surferów
rzeczywiście korzystało z całkiem sporych fal,
potwierdzając tym samym reputację tego miejsca.
Z przyjemnością wygrzewałem moje stare kości w
blasku portugalskiego słońca, nie zapominając przy tym o
zastosowaniu kremu z odpowiednim filtrem, mając na
uwadze
szerokość geograficzną, na której się
znajdowałem i pamiętając spieczone plecki z mojego onegdaj pobytu
w Egipcie, kiedy to po pierwszym dniu na plaży resztę
tygodnia musiałem spędzać w głębokim cieniu z uwagi
na wrażliwość spalonej skóry :)
Ocean Atlantycki okazał się dosyć ciepły, popluskałem się więc
troszkę na jego
falach, po czym wróciłem na
kemping. Tego dnia miałem jeszcze w planach małą przejażdżkę po
okolicy oraz uzupełnienie zapasów w lokalnym
supermarkecie.
Wybrałem się na widoczny w oddali cypel na sesję zdjęciową,
odwiedziłem latarnię morską znajdującą się nieopodal, po
czym zmęczony trudami tego przedsięwzięcia logistycznego,
zajechałem do jednej z wielu knajpek na specjały
portugalskiej kuchni. Kelner bardzo polecał rybkę ale ja miałem
wielką ochotę na coś bardziej
krwistego,
zamówiłem więc porządnego steka z frytkami, podlewając to
małym piwkiem oraz małą kawką na koniec.
Wypytałem jeszcze kelnera o pobliskie sklepy z artykułami spożywczymi po czym udałem się we wskazanym kierunku. Uzupełniłem zapasy a ponieważ dzień zbliżał się już ku końcowi, wróciłem na kemping, wytrzepałem tyle piasku ile się dało ze śpiwora i na tym zakończyłem kolejny dzień.
Dzień 7
Nadal wieje. Wstaję o 8.00 i zabieram się do zwijania majdanu. Tego właśnie nie lubię najbardziej - pakowania. A jest co pakować - cały bagaż, wliczając w to metalowe kufry waży prawie 60kg :) Kolejny już raz, lekko rzucając mięsem obiecuję sobie, że na następną wyprawę zabieram mniej niż połowę tego co teraz.
Dzisiaj do pokonania jedynie lekko ponad 130 km. Chcę dotrzeć do hotelu w Lizbonie przed południem, tak, by wziąć szybki prysznic i wyruszyć na zwiedzanie miasta. Motor spakowany dosyć sprawnie (pomimo ilości bagażu jednak szybko mi to idzie), siadam więc i jazda. Droga jak zwykle wiedzie bocznymi drogami przez park narodowy Sintra-Cascais. Jadę trasą oznaczoną jako N-247. Okolica jest pagórkowata, malowniczo położone wioski witają bielą ścian domów, która już z daleka razi w oczy. Mijam po drodze kilku samotnych motocyklistów, co w Portugalii jak dotąd jest ewenementem. Jadąc od granicy hiszpańskiej nie spotkałem wielu podróżujących motocyklistów. Jeśli już, byli to raczej lokalni mieszkańcy niż jeźdźcy robiący dalekie przebiegi. Podobno na pułudniu Portugalii - w okolicach Albufeiry i Faro można spotkać więcej motocyklowej braci - tak przynajmniej zapewniał mnie kelner z wczorajszej restauracji. Cóż - tamtędy też przebiega moja wyprawa, przekonam się więc na własnej skórze już wkrótce.
Na razie dojeżdżam do Lizbony. Jest niedziela, więc ruch na ulicach bardzo mały, biorąc pod uwagę fakt, że wjeżdżam do stolicy europejskiego państwa. Co prawda nie jest to wielkie miasto - liczy niespełna 550 tysięcy mieszkańców ale co stolyca to stolyca - spodziewałem się większego ruchu. Lizbona jest najdalej na zachód wysuniętą stolicą europejskiego państwa i jedyną leżącą na wybrzeżu Atlantyku. Ma najcieplejsze zimy w Europie i lato trwające od maja do końca października - żyć nie umierać :) Szkoda, że Londyn nie leży w tym miejscu :)
Szybko znajduję mój hotel i parkuję motor w podziemnym
garażu. Hotel położony jest niedaleko od centrum
miasta. Ogólnie rzecz biorąc wszystko położone jest w
Lizbonie niedaleko od centrum miasta :) Porównując to
miasto z Londynem wszędzie wydaje mi się tu blisko. Do
centrum docieram na piechotę w pół godziny - rzecz w
Londynie nie
do pomyślenia :)
Lizbona jest pięknym miastem, położonym na niewielkich pagórkach, przy ujściu rzeki Tagus, posiada również dostęp do morza.
Miasto ma niską zabudowę, wiele zabytkowych budynków i swoisty klimat, który widać w pełni po zapadnięciu zmierzchu, kiedy ożywają liczne knajpki i kafejki.
Całe centrum obszedłem w niewiele ponad 3 godziny a ponieważ moje nogi nie są nawykłe do pokonywania takich dystansów, przypłaciłem to pokaźnym odciskiem pod dużym palcem :)
Z nogami lekkko wchodzącymi w tylną część ciała, dałem się zaciągnąć do jednej z wielu tutejszych knajpek na zasłużony posiłek.
Tym razem chciałem spróbować ryby, którą tak usilnie polecał mi kelner w Peniche. Ryba nazywa się Dorada i jest na prawdę bardzo smaczna.
Zamówiona przeze mnie była grillowana, co podkreślało jej smak. Po daniu głównym, do którego zamówiłem również niedużą butelkę czerwonego wina (równie wyborne co ryba) przyszedł czas na deser lodowy i nieodłączną małą czarną, która dopełniła ten wyśmienity posiłek. Za całość zapłaciłem 24 euro, co jak na tak doskonałą kolację nie wydaje mi się ceną wygórowaną. W międzyczasie odbyłem miłą pogawędkę z parą podróżujących po Europie Amerykanów w podeszłym wieku. Oczywiście rozmowa zeszła na motocykle, których to starszy pan był oddanym fanem.Wieczorem wróciłem do hotelu i padłem jak kawka.
Jutro kolejny dzień odpoczynku w Lizbonie a we wtorek dalsza część wyprawy - połuniowa Portugalia z kempingiem w okolicach Sagres lub Lagos.
Podsumowanie trzech dni :
-
przejechane : 537 km
- czas przejazdu (łącznie z postojami : 12.5 h
- średnia prędkość : 43 km/h
- maksymalna prędkość : 120 km/h
- paliwo spalone : 30 l
- koszty : 331 euro (paliwo, obiady, zakupy, kemping x 3 dni, hotel x 2 dni )
Pozdrowienia z trasy...
Komentarze : 6
@sniadanie : ceny kempingów na całej mojej trasie były bardzo zróżnicowane - od 6 euro we Francji do 26 euro w Hiszpanii (Costa Brava) - oczywiście za jedną noc dla mnie, namiotu i motóra :) Ogólnie za całą wyprawę zamknąłem się w 1300 funtach, wliczając paliwo, kempingi, hotel, wyżywienie i drobne zakupy. Biorąc pod uwagę dystans jaki pokonałem to całkiem znośna kwota :))
Za dwa dni 10 euro? Nie dość, że pensja angielska, to jeszcze ceny polskie. Jestem już cały dobity... :-)
Hi Robert, I'm enjoying the blog, keep it coming! Sounds like you're having a great time! Cheers, Steve (Mail Classified)
@przypadkowy_motocyklista : ja to panie nie trunkowy jestem :) a poza tym musialbym w tym Porto caly dzien juz zostac gdybym tak próbowal tamtejszych specjalów. A przez Faro nie przejezdzalem niestety...
Pozdrawiam z trasy...
P.S. Z wpisami na razie cienko bo dostepu do internetu chwilowo brak....
Oj panie, w Porto to się zwiedza winiarnie, gdzie robią Porto. Cały dzień można przepić.
Jak przejeżdżasz przez Faro, to jest taka mała urokliwa plaża w Conceicao. przypływ odcina ją od lądu i masz prywatną wyspę.
Jeśli lubisz dobre porto, to w Lizbonie znajdziesz je w tej knajpie z czerwonymi stolikami http://goo.gl/670Ki (uwaga, mogą polać z butelki po mineralce, ale to jest własnej roboty specyfik, nie zawsze mają).
Polecam również piesze wycieczki po nabrzeżu pod mostem Pointe 25 de Abril :) To jest most który brzmi :)
Archiwum
Kategorie
- Emigranci (30)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)