12.09.2012 12:02
Dookoła Półwyspu Iberyjskiego-dzień 8,9,10
Dzień 8
Drugi dzień pobytu w
Lizbonie, będący jednocześnie ósmym dniem mojej wyprawy
upłynął pod znakiem dalszego zwiedzania oraz rozkoszowania się
tym co oferuje tamtejsza kuchnia. Jeśli ktoś jest smakoszem
owoców morza (tak jak ja) Lizbona stanie się jego Mekką.
Ceny w restauracjach nie powalają na kolana, serwowane potrawy są
przyrządzane ze świeżych produktów, korzystałem więc ile
wlazło z tych specjałów. Na pierwsze miejsce na liście
ulubionych przysmaków wysunęły się pyszne langusty
wielkości małego psa, których zjadłem chyba pół
tony, nie wspominając o wyśmienitych grillowanych rybach, z
których Dorada najbardziej przypadła mi do gustu. Po
spędzeniu wieczoru na takiej wyżerce, z brzuchem opadającym na
kolana ledwo dotoczyłem się do mojego hotelu.Jutro czekała mnie
kolejna część mojej podróży.
Dzień
9
Rano niespiesznie zacząłem pakowanie
ekwipunku. Tego dnia przede mną był odcinek o długości niecałych
420km wiodący wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża Portugalii w
kierunku miejscowości Sagres, położonej na wysuniętym w morze
cyplu z górującą nad nim Fortalezą de Sagres.
Z
hotelu wyjechałem około 10:30 i po przejeździe przez piękny most
wiodący nad ujściem rzeki Rio Tejo pożegnałem się z gościnną
Lizboną. Z radością jeszcze kiedyś tam zawitam.
Odcinek do
Sagres prowadził drogą N10, która przechodzi w IC1 i dalej
w N120. Krajobraz południowej Portugalii jest raczej monotonny w
porównaniu do jej północnej części. Ziemia spalona
słońcem, o żółtawym zabarwieniu, okolice w większości
rolnicze z dobrej jakości drogami. Po minięciu miejscowości Sines
wjechałem w Park Narodowy Sudoeste Alentejano e Costa
Vincentina.
Pojawiło się trochę więcej roślinności a urozmaicona linia
brzegowa dawała okazję do pstrykania fotek. Niespiesznie
podążałem na południe, przez większość czasu trzymając się limitu
prędkości wynoszącego 90 km/h. Pogoda sprzyjała - wiał lekki
wiatr, temperatura nie przekraczała 30 stopni, motor, po dolaniu
kapki oleju w Lizbonie sprawował się bez zarzutu i przy tej
prędkości konsumował około 5-ciu litrów paliwa na 100 km,
co było wynikiem więcej niż zadowalającym, zważywszy na fakt jego
pełnego objuczenia.
Do Sagres, które leży w najdalej
na południe wysuniętej części Parku Narodowego, dotarłem około
15-tej.
Samej fortecy nie zwiedzałem, jako że kilka lat wcześniej zaliczyłem już tę atrakcję turystyczną, tak więc po wykonaniu obowiązkowych fotek i zjedzeniu posiłku w pobliskim barze, wyruszyłem w stronę planowanego na ten dzień kempingu, na który dotarłem przed 18-tą.
Po
dwudniowym pobycie w hotelu nocleg pod namiotem nie był już
zbytnio atrakcyjny, niemniej sprawnie rozbiłem kolejny biwak i
jak tylko noc zapadła udałem się na zasłużony odpoczynek.
Kempingi w Portugalii są co prawda troszkę niższego standardu
niż we Francji ale wszelkie te niedogodności przebija ich cena.
Podczas całego mojego pobytu w Portugalii nie zapłaciłem nigdy
więcej niż 10 euro za jedną osobę, namiot i motocykl. Jak miałem
się wkrótce przekonać - ta tendencja miała ulec radykalnej
zmianie w słonecznej, masowo przez turystów nawiedzanej
Hiszpanii.
Dzień 10
Dziesiąty dzień mojej wyprawy dookoła Półwyspu
Iberyjskiego to kolejne 400 kilometrów, których
finałem była miejscowość Tarifa, położona nawet bardziej na
południe niż Gibraltar.
Granicę portugalsko-hiszpańską
przekroczyłem niepostrzeżenie w okolicach miejscowości Ayamonte,
jadąc drogą ekspresową o oznaczeniu IP1 (międzynarodowa E1).
Odcinek od granicy do Sevilli przebiegł bezproblemowo. Przed samą
Sevillą mój dotąd niezawodny GPS postanowił lekko
zwariować. Zamiast prowadzić mnie cierpliwie przez kolejne skręty
i zjazdy na wyświetlaczu pokazała się jedynie dłuuuga prosta.
Wydawane komendy głosowe również zamilkły, musiałem więc
zatrzymać się na najbliższej stacji benzynowej i przy okazji
zatankowania paliwa skonsultować miejsce swojego aktualnego
pobytu z posiadaną mapą drogową Europy. Musiałem lekko
zmodyfikować zaplanowaną na ten dzień trasę, która miała
przebiegać bocznymi drogami i chcąc nie chcąc użyć autostrady.
Ponieważ tego dnia upał był wyraźnie bardziej odczuwalny niż
jeszcze dzień wcześniej nie miałem większych oporów przed
jazdą autostradą gdyż oznaczało to, że będzie mi nieco chłodniej
z uwagi na większą prędkość oraz że dojadę na miejsce wcześniej a
co za tym idzie będę mógł wskoczyć w chłodne fale Oceanu
Atlantyckiego jeszcze przed wieczorem.
W połowie drogi
między Sevillą a Jerez de Frontera mój milczący GPS nagle
ożył i zaczął pokazywać prawidłową drogę. Miałem pewne
podejrzenia co do natury tej chwilowej awarii a fakt ponownego,
samoistnego zadziałania urządzenia utwierdził mnie w przekonaniu,
że winne całemu zdarzeniu były niepoprawnie wgrane mapy regionu,
przez który przejeżdżałem. Przypuszczenie to okazało się
prawdą, kiedy wieczorem podłączyłem GPSa do laptopa i dokładnie
sprawdziłem załadowane mapy - w okolicach Sevilli ziała wielka,
biała plama :) Dokładniej sprawdziłem też kolejne odcinki mojej
podróży, by ponownie nie doświadczyć podobnej
niespodzianki.
Do kempingu w okolicach Tarify dotarłem prawie 2 godziny wcześniej niż planowałem. Było wczesne popołudnie, wiał dosyć silny wiatr od strony morza. Kemping Rio Jara położony był nad samą plażą, co nie oznaczało jednak, że nad samym morzem, jako że plaża ta miała dobre 300 metrów szerokości. Zaraz przy wjeździe rozwiały się moje nadzieje na tanie kempingi gdy za jedną noc przyszło mi zapłacić 20 euro. Miejsce było jednak zbyt ładne, a ja sam za bardzo zmęczony by chciało mi się szukać czegoś tańszego. Rozbiłem namiot przy samym ogrodzeniu od strony morza po czym niezwłocznie skierowałem swe kroki na plażę. Cała plaża była okupowana przez kite-surferów.
Wszędzie można było dostrzec entuzjastów tego sportu w różnych fazach zaawansowania. Niektórzy śmigali aż miło na falach, inni ćwiczyli na sucho na plaży kontrolę nad kitem.
Woda w oceanie była cieplutka jak przystało na miejsce tak nieodległe od Afryki. W oddali można było zobaczyć majestatycznie wznoszące się nad Cieśniną Gibraltarską masywy gór Atlas w Maroku oddzielone od Europy jedynie przez 15 kilometrowy w tym miejscu przesmyk.
Zamarzyło mi się wsiąść na prom
odbijający z Tarify do Tangieru w Maroku i spróbować
afrykańskiej przygody ale to jeszcze nie w tym roku - pomyślałem.
Afryka to nie Europejska przejażdżka po równiutkich
autostradach - do takiego wypadu trzeba się troszkę inaczej
przygotować - juz choćby ubezpiecznienie - moje nie pokrywało
Maroka i musiałbym wykupić dodatkowe gdybym chciał przekroczyć
ten wąski pasek wody oddzielający Afrykę od Europy. Na wszystko
przyjdzie czas.
Poprzestałem więc na marzeniach i
pstrykaniu kolejnych fotek szalącym na falach surferom a także
uwieczniając piękny zachód słońca, którym żegnał
mnie ten dzień.
Jutro dalsza część mojej
europejskiej eskapady. Od jutra także bliżej do domu...
Podsumowanie 3 dni :
- przejechane : 797 km
-
czas przejazdu (łącznie z postojami : 12 h
- średnia
prędkość : 45 km/h
- maksymalna prędkość : 140 km/h
-
paliwo spalone : 41 l
- koszty : 123 euro (paliwo, obiady,
kemping x 2 dni)
Komentarze : 8
->Śniadanie: Rzeczywiście, ciasnota mojego umysłu nie przewidziała rejonów, o których wspominasz. Więc uściślę: Chodzi mi o inne rejony, te w których motocykl jest w zasadzie fanaberią, "niebezpieczną" zabawką o pewnych znamionach użyteczności, a nie tańszą alternatywą samochodu. Zaraz... Czy Korwin nie jest motocyklistą? Cholera, moja świeża teoria ma poważne luki...
EasyXJRider ---)> Myślę, że w pewnych rejonach świata mógłbyś ich spotkać. Bardzo lubię kino irańskie i widać, że motocykle są tam bardzo popularnym środkiem transportu. Religijni ortodoksi z pewnością korzystają z ich usług. Wyprawa Dookoła Świata dziennikarzy radiowych z Trójki największe problemy miała właśnie w Iranie, choć głównie ze strony policji. Jest trochę motocyklowych turystów podróżujących po krajach arabskich i chyba, niestety, problemy zawsze trzeba wliczać w koszta podróży. Oby ich nie było!
Skoro już fanatyków wywołano "z lasu", zauważyliście, że takich (religijnych/politycznch) trudno spotkać na 2oo? Przynajmniej ja nie spotkałem... I właśnie zaczęło mnie to zastanawiać.
@Wodynski : no..to cały ja :))
@sniadanie : faktycznie - lepiej się teraz nie zapuszczać w tamte regiony. Niech szlag trafi tę całą politykę, pojeździć sobie spokojnie po świecie nie można przez durnych fanatyków... Dzięki za komentarz :)
15 km do Afryki. Bardzo lubię to zdjęcie, podobnie zresztą jak pozostałe z Twojej wyprawy. Myślę jednak, że rozsądniej teraz nie podróżować do krajów muzułmańskich - mam na myśli ten nieszczęsny film tak oprotestowany w świecie islamskim, który pewnie jeszcze trochę krwi, niestety, utoczy.
Widzę, że zminiłeś wygląd, Oh Dae-su :)
@doomdoom : Dzięki za komentarz. Jeśli chodzi o planowanie podróży to z doświadczenia wiem, że najtrudniej zawsze jest zrobić pierwszy krok :) Kiedy juz się zacznie przygotowania do wyprawy wszystko idzie jak z górki i zanim się człowiek obejrzy już wskakuje na siodło :)
Pozdrówki z Londynu.
Bejca, trasa - to jest życie, do tego piękne krajobrazy co widać na fotkach (szczególnie gdy się je rozciągnie na pełny ekran)
Mam nadzieję, że moje plany takiej podróży kiedyś się spełnią i zobaczę podobne miejsca na własne oczy.
Pozdrawiam ;)
Archiwum
Kategorie
- Emigranci (30)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)