15.09.2012 17:10

Dookoła Półwyspu Iberyjskiego - dzień 11,12,13

Gibraltar, znany również jako 'the Rock' to, jak większości z nas wiadomo, skalisty półwysep na południu Półwyspu Iberyjskiego będący terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii (od 1704 roku). Jego nazwa wywodzi się z języka arabskiego (Dżabal al-Tarik) i oznacza 'Góra Tarika' (berberyjskiego wodza, który w tym właśnie miejscu rozpoczął w roku 711 podbój Hiszpanii przez Arabów).

Dzień 11

Gibraltar, znany również jako 'the Rock' to, jak większości z nas wiadomo, skalisty półwysep na południu Półwyspu Iberyjskiego będący terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii (od 1704 roku). Jego nazwa wywodzi się z języka arabskiego (Dżabal al-Tarik) i oznacza 'Góra Tarika' (berberyjskiego wodza, który w tym właśnie miejscu rozpoczął w roku 711 podbój Hiszpanii przez Arabów).

Przez to właśnie miejsce, będące jakby punktem zwrotnym mojej podróży, przebiegała trasa kolejnego odcinka wyprawy dookoła Półwyspu Iberyjskiego. Punkt zwrotny, gdyż od tego dnia nie oddalałem się już od domu a z każdym kilometrem miałem do niego bliżej.
Gibraltar nie był celem samym w sobie. Zaplanowałem tam jedynie krótki postój połączony oczywiście z pamiątkowymi zdjęciami.

Cały odcinek miał  pokryć 622 km, był więc jednym z dłuższych w ciągu mojej wyprawy. Jego trasa ulegała modyfikacjom prawie do ostatniej chwili. W końcu zdecydowałem się na częściowy przejazd autostradami, kiedy okazało się, że jadąc bocznymi drogami zabrałoby mi to prawie 12 godzin. GSA jest wygodnym motocyklem ale nawet na nim 12 godzin jazdy to zbyt dużo jak na jeden dzień, jeśli chce się przy okazji zobaczyć coś więcej niż tylko zegary i owiewkę przed sobą :) Po modyfikacjach trasy GPS wskazywał nieco ponad 7 i pół godziny na pokonanie tego dystansu co było dla mnie do przyjęcia.
Hiszpańskie autostrady są jednymi z najdroższych w Europie, a co najbardziej wkurza to fakt, że przejazd motocyklem jest liczony tak samo jak przejazd samochodem osobowym. Wydaje mi się to kompletnie nie fair, jako, że jadę przecież na dwóch kołach a nie czterech więc co za tym idzie powinienem płacić połowę opłaty samochodowej. Jestem również przyzwyczajony, że jazda autostradami w UK jest dla jednośladów całkiem darmowa, konieczność płacenia za przebyte kilometry była więc tym bardziej bolesna. Moje szczytne postanowienie o niepłaceniu ani eurocenta za przejazdy musiało także legnąć w gruzach :)
Trasa z Tarify do Gibraltaru przebiegała pośród licznych wzniesień, z których szczytów roztaczały się cudowne widoki na Cieśninę Gibraltarską oraz będące niemalże w zasięgu ręki masywy Atlasu po jej drugiej stronie w Maroku. Kilka razy zatrzymywałem się, by uwiecznić to piękno na zdjęciach.


Do Skały dotarłem w okolicach 11:00. Pierwotnie zamierzałem wjechać do Gibraltaru i cyknąć kilka fotek z góry, mój zamiar spalił jednak na panewce kiedy okazało się, że kolejka do wjazdu ma około dwóch kilometrów i do tego nie wpuszczają motocykli boczkiem (nawet tych z brytyjską rejestracją) :)

Poprzestałem więc na strzeleniu kilku fotek 'zza płota' i skierowałem się dalej wzdłuż wybrzeża w stronę Malagi.


Już od momentu wyjechania z Tarify dawały się odczuć dosyć silne podmuchy wiatru, które po wjechaniu na autostradę za Malagą przybrały na sile. Boczne podmuchy wiatru w jeździe na motocyklu nie są dla mnie nowością - w Londynie wieje na prawdę często i czasem całkiem mocno - jednak to, czego doświadczyłem podczas przejazdu z Malagi do Torrevieja w pobliżu Alicante, to była całkiem inna bajka. Chwilami miałem na prawdę poważne problemy by utrzymać równy tor jazdy. Motocyklem miotało na prawo i lewo, jako że podmuchy nadchodziły raz z jednej raz z drugiej strony. Normalnie GSA bez bagażu nie jest ciężki w prowadzeniu nawet przy silnym, bocznym wietrze - wiatr po prostu prześlizguje się pod nim, nie mając zbyt wiele punktów, które stawiałyby opór. Zapakowany motocykl, ze wszystkimi kuframi oraz dodatkową torbą i namiotem w kształcie dysku na tylnym siedzeniu zachowywał się całkiem inaczej. Chwilami miałem wrażenie, że nie prowadzę motocykla a łódź żaglową, wychyloną na prostej drodze pod kątem 45-ciu stopni :) Kilka razy miałem ochotę zatrzymać się ale miałem świadomość, że tego wiatru tak po prostu nie da się przeczekać - wiało równo i nie zanosiło się na zmianę nawet dnia następnego. Tak więc 'ze śmiercią w oczach', maksymalnie skupiony parłem do przodu.
Po prawie 400 km takiej walki, całkiem padnięty, dotarłem do kolejnego kempingu. Machnąłem już nawet ręką na jego cenę (25 euro) i po wyszukaniu na nim miejsca gdzie najmniej wiało czym prędzej rozbiłem namiot.

Jak dotąd dzień ten zapisał się jako jeden z najmniej przyjemnych w tej podróży - ale cóż, nie zawsze przecież będzie różowo. To przecież także część przygody, na którą zdecydowałem się wyjeżdżając 11 dni temu z Londynu :)

Dzień 12

Wiele tej nocy nie spałem. Ponieważ mój kemping znajdował się przy samej plaży, a wiatr wiał od morza, przyjmował na siebie jego pełną siłę. Kilka razy w nocy słyszałem jak moi sąsiedzi z namiotów obok musieli z nich wychodzić i przymocowywać 'wyrwane z korzeniami' śledzie. Na szczęście przewidując taki scenariusz, wieczorem na prawdę starannie przytwierdziłem mój namiot do podłoża i muszę powiedzieć, że nawet przy tak silnym wietrze spisał się znakomicie.
Pogoda znacznie się pogorszyła, nadeszły ciemne chmury, z których od czasu do czasu pokapywało.

Mając w perspektywie kolejny dzień zmagania się z niesłabnącym wiatrem, wstałem wcześnie i już około 9-tej byłem ponownie w trasie. Czekał mnie tego dnia odcinek nawet dłuższy od poprzedniego bo aż 740-to kilometrowy, kończący się  w małej, nadmorskiej miejscowości L'Escala w pobliżu granicy z Francją. Oczywiście aby go przebyć, musiałem znów skorzystać z dobodziejstw drogich, hiszpańskich autostrad.
Może w tym miejscu wytłumaczę dlaczego, do diabła, musiałem tak bardzo naginać, robiąc dziennie jakieś nieludzkie przebiegi : otóż na 4-go września byłem umówiony u mojej siostry w Zurichu i chciałem odcinek przez Alpy pokonać w ślimaczym tempie aby jak najwięcej zobaczyć i uwiecznić na filmie oraz zdjęciach. Odcinek alpejski miał wynieść jedynie 150 km aby więc trzymać się planu musiałem w ciągu czterech dni od wyjazdu z Tarify przebyć blisko 2600 kilometrów :) Przyznaję bez bicia, że moje planowanie w tym przypadku nie było najwyższych lotów :))
Zaliczyłem więc 740-to kilometrowy odcinek będący jedną wielką męczarnią (wiatr). Jedyną pozytywną rzeczą wyniesioną z tego doświadczenia było właśnie doświadczenie na przyszłość w postaci brania pod uwagę nie tylko dystansu, jaki ma się do pokonania ale również (a może przede wszystkim) warunków pogodowych oraz limitów własnych możliwości. Fakt, że podróżuje się po Hiszpanii czy Lazurowym Wybrzeżu nie musi przecież automatycznie oznaczać cudownej pogody na całej trasie i warunków idealnych do jazdy motocyklem. Raz jest pięknie a raz nie całkiem i trzeba to 'nie całkiem' także uwzględnić w planach przed wyjazdem :)
Z innych pozytywów dodam chyba także podniesienie moich 'umiejętności jeździeckich' - teraz żaden wiatr mi już nie straszny :)

Dzień 13

Nie będąc zbytnio zabobonnym, liczyłem na to, że 13-ty dzień mojej podróży nie będzie zbyt pechowy. Ogólnie rzecz biorąc nie był, niemniej moja Nemesis w postaci wiatru od samego rana postanowiła pokazać, że poprzednie dwa dni to nie wszystko, na co ją stać :)
Jeśli jazda motocyklem przy silnym bocznym wietrze po autostradzie nie stanowi dla Was problemu, spróbujcie wykonać tę sztuczkę na zwykłej drodze jednopasmowej (jeden pas w jedną, drugi pas w drugą stronę), w normalnym, codziennym ruchu, jadąc silnie objuczonym motocyklem z wysoko umieszczonym środniem ciężkości :) Wiało tak, że nawet samochody osobowe w pewnych momentach przemieszczały się raz bliżej krawędzi jezdni raz bliżej środka, jakby popychane niewidzialną ręką. Moja żaglówka zwana BMW R1200GSA była na drodze dosłownie wszędzie - raz nawet udało jej się wyjechać na przeciwny pas (dobrze, że z przeciwka akurat nic nie jechało). Wiało tak bardzo, że aby ostrzec o moich problemach samochody jadące za mną, musiałem włączyć światła awaryjne i tocząc się 40 km/h, pokonywać trasę w ten sposób. Porywy wiatru chwilami miały siłę 100 km/h ( jak się dowiedziałem później z netu ) i powodowały u mnie coraz częściej nachodzącą myśl czy aby mądrze było tego dnia w ogóle wsiadać na motor. Pogoda co prawda była ładna, świeciło słońce, brak zachmurzenia, niemniej wiatr wiał nawet mocniej niż przez dwa poprzednie dni. Na szczęście tym razem nie trwało to zbyt długo i mniej więcej na wysokości Marsylii wiatr osłabł na tyle, że nie stanowił już dla mnie i motoru problemu. Żeby nie było mi zbyt nudno, zaczęło za to padać :)
Deszcz był na szczęście bardzo przewidywalny (w sensie - widoczny już z daleka zanim zaczęło padać) więc idąc za przykładem kilku innych motocyklistów, których właśnie minąłem, szybko wdziałem swój kombinezon przeciwdeszczowy. Posunięcie bardzo rozsądne, gdyż za chwilę wjechałem w prawdziwą burzę z piorunami. Heh - a jeszcze poprzedniej nocy myślałem sobie, że wolałbym jazdę w deszczu niż w takim wietrze :) Natura widać postanowiła wysłuchać mojej prośby. Padało niemal do samego kempingu w pobliżu St Tropez, gdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, deszcz nagle ustał :)
Było już dosyć późno - około 19:30 i zbliżając się do bramy kempingu zauważyłem dwa inne GS-y na włoskich blachach stojące przed nią. Po chwili pojawili się włoscy bikerzy, którzy oznajmili, że recepcja na kempingu już zamknięta i w związku z tym 'wjazdu ni ma'. Zawinęli się na pięcie i odjechali. Robiło się ciemno i wcale mi się nie uśmiechało szukanie innego kempingu po nocy, zwłaszcza, że nie miałem gwarancji, że recepcja na tym kolejnym będzie jeszcze otwarta. Po chwili pojawił się samochód, którego kierowca otworzył automatyczną bramę kartą zbliżeniową. Nie namyślając się długo przejechałem tuż za nim, nie czekając aż brama się zamknie. Ok - byłem więc na kempingu, pozostało jedynie znaleźć jakieś wolne miejsce i problem z głowy. Znalazłem odpowiednie i szybciutko rozbiłem namiot. Za chwilę woda na herbatę wesoło bulgotała w czajniku, a ja relaksowałem się już paląc zasłużonego papierosa. Jutro czekały mnie Cannes, Nicea i Monako a także przedgórze alpejskie we Włoszech. Trzy najdłuższe odcinki w mojej wyprawie miałem już za sobą.

Podsumowanie 3 dni :

- przejechane : 2042 km
- czas przejazdu (łącznie z postojami : 26 h
- średnia prędkość : 78 km/h
- maksymalna prędkość : 160 km/h
- paliwo spalone : 102 l
- koszty : 265 euro (paliwo, autostrady, wyżywienie, kemping x 3 dni)


Komentarze : 5
2012-09-17 21:28:18 sonczyk

LondonRider,
...uwierz, że są ludzie, którzy to czytają :) Sam łapałem się na tym, że zaglądałem na tą stronę wyłącznie, żeby przeczytać Twojego bloga. Kiedy na jakiś czas "zniknąłeś" - brakowało tego. Tak jak napisał doomdoom, naprawdę niezła pracę wykonałeś. Super opisy i na koniec podliczenie kosztów (bardzo cenne informacje). Niby można to przeliczyć w przybliżeniu samemu, nie mniej jednak wiadomość z pierwszej ręki bardzo cenna.
Wielkie podziękowania za przygodę, którą po części i ja przeżywałem ;)

2012-09-17 11:26:33 bandziorro

Piekny blekit wody...

2012-09-16 23:25:13 dawid etc

Chce, chce i to z zapartym tchem :) Świetny dziennik podróży. Pozdrawiam z Gdańska.

2012-09-16 12:56:44 LondonRider()

@doomdoom : Dzięki za słowa uznania :) Pierwotnie moim zamysłem było uaktualnianie bloga codziennie po przejechanym odcinku. Do pewnego momentu udawało mi się to ale przez długi czas podczas przejazdu przez Hiszpanię nie miałem dostępu do internetu i co za tym idzie nie byłem w stanie wrzucać nowych wpisów. Teraz pomalutku to nadrabiam. Cieszę się, że ktoś chce to czytać :)
Pozdrawiam z Londynu...

2012-09-15 20:41:10 doomdoom

Stary, wielki szacunek mam dla Ciebie. Wykonujesz tu naprawdę świetną robotę opisując trasę, miejsca, to na co zwrócić uwagę. Wrzucasz świetne zdjęcia, które pozwalają przenieść się w te wszystkie miejsca bez nadwyrężania wyobraźni. Podajesz nawet dane, które jeśli ktoś chciałby rzucić się w taką przygodę - pozwolą mu się przygotować co do kosztów i innych spraw.
To jest naprawdę ogrom pracy, którą wielce doceniam. Mam nadzieję, że każdy kto tu wejdzie i przeczyta jest w stanie sobie z tego zdać sprawę.
Dzięki Ci za kolejny odcinek opowieści o Twojej podróży

  • Dodaj komentarz
FotoBlog
Galeria:
Dookola Pólwyspu Iberyjskiego
[zdjęć: 90]

Tagi

600 (9), 650 (2), 2012 (2), Adventure (3), Bałkany (3), Bmw (16), cbf (10), CBF 600 (6), CBF 600S (1), Czarnogóra (3), deauville (2), egzamin (1), Europa (2), Francja (2), GS (4), Hiszpania (7), honda (20), Honda CBF 600 (2), kemping (2), motocyklowa (15), niemcy (4), parking (2), poczatki (1), podróze (3), Polska (2), Portugalia (8), R1200GS (3), R1200GSA (11), Turystyka (27), wyprawa (3)

Kategorie