18.09.2012 00:32
Dookoła Półwyspu Iberyjskiego - dzień 14,15,16
Dzień 14
W nocy troszkę popadało
ale były to na szczęście jedynie pozostałości deszczu z
poprzedniego dnia. Ranek przywitał mnie ładną pogodą, szybko więc
zwinąłem graty i po opłaceniu kempingu (recepcjonista zażyczył
sobie jedynie 10 euro i nie wnikał w jaki sposób dostałem
się tam poprzedniego wieczora) ruszyłem w dalszą drogę.
Tego dnia w planach było francuskie Lazurowe Wybrzeże z
Cannes, Niceą oraz Monako w rolach głównych. Miał to być
jeden z najbardziej malowniczych etapów mojej
podróży.
Do Cannes dotarłem krótko przed
południem. Cała masa restauracji, turystów i drogich
samochodów - ogólnie nie mój klimat. Na
przystani można było rozkoszować oko pięknymi jachtami,
których cena zapewne przewyższała cenę kamienic w centrum
Londynu. W oddali można było też dostrzec jeden z super
jachtów, który wyglądał jak całkiem spory statek
wycieczkowy.
Strzeliłem kilka fotek, nakręciłem krótkie sprawozdanie na video-bloga i ruszyłem dalej.
Droga do Nicei prowadziła nad samym morzem, ruch był niewielki
ale wszyscy sztywno trzymali się ograniczeń prędkości, chcąc nie
chcąc musiałem się do tego dostosować, gdyż jeżdżenie slalomem
między samochodami tak załadowanym motocyklem nie było ani
przyjemne ani bezpieczne.
Nicea to jedno z piękniejszych
miast, przez które dane mi było przejechać. Położone na
łagodnych, opadających w morze wzgórzach, stanowi jedną z
'pereł' Lazurowego Wybrzeża. Nic dziwnego, że wielu możnych tego
świata kupuje tu sobie drugie lub trzecie domy lub nawet osiada
tu na stałe. Śródziemnomorski klimat sprzyja całorocznemu
sielskiemu życiu (oczywiście o ile ma się odpowiednią kwotę na
koncie).
Mieszka tam 4761 osób na kilometr
kwadratowy, co daje Nicei 2-gie miejsce pod tym względem we
Francji i świadczy o atrakcyjności jej położenia. Jest to także
2-gie najczęściej odwiedzane przez turystów miasto we
Francji - czyli ponownie - nie mój klimat :))
Trasę przez Lazurowe wybrzeże planowałem głównie z myślą o tamtejszych malowniczych okolicach. Od początku nie nastawiałem się na zwiedzanie miast a raczej na piękne widoki. W tym temacie nie zawiodłem się Lazurowym Wybrzeżem - woda w morzu jest tam na prawdę lazurowa a ukształtowanie terenu sprawia, że prawie za każdym zakrętem jest na czym oko (i obiektyw aparatu) zawiesić. Prawdę mówiąc, gdybym chciał uwiecznić na zdjęciach piękno tamtejszego krajobrazu, musiałbym zatrzymywać się na zdjęcia co każde 200 metrów :)
Wyjeżdżając zza kolejnego zakrętu w drodze do Monako, zauważyłem prawie bliźniaczego GS Adventure zaparkowanego przy krawężniku. Ponieważ nie zdążyłem jeszcze nabrać prędkości, wyhamowałem szybko, zatrzymując się tuż za nim. Był to GSA na włoskich blachach a jego właścicielem okazał się Fabio podróżujący z żoną po Europie, jak się potem okazało, trasą bardzo zbliżoną do mojej, nie z Londynu jednak a z Florencji :) Pogadaliśmy troszkę o naszych sprzętach, o przebytej trasie, cyknęliśmy kilka fotek. Okazało się, że Włosi jadą dalej w kierunku Monako, więc dołączyłem się do nich.
Monako jest państwem-miastem, po Watykanie, drugim najmniejszym pod względem powierzchni niezależnym państwem na świecie. Na stałe mieszka tam tylko nieco powyżej 32 tysięcy osób. Flaga Monako to odwrócona flaga Polski - czerwona na górze, biała na dole :) Pięknie położone - podobnie jak Nicea - jest znane głównie ze swoich kasyn w Monte Carlo jak również ze słynnego wyścigowego toru ulicznego, który jest od dawna nieodłączną częscią kalendarza Formuły 1. Jako fan F1 musiałem oczywiście cyknąć kilka zdjęć fragmentu toru (który przebiega po prostu ulicami Monako).
Niestety, z uwagi na jakąś imprezę sportową, większa część
trasy, którą pokonują bolidy F1 była tego dnia
niedostępna.
Po pokonaniu kilkunastu kolejnych
kilometrów, w miejscowości Menton, na trasie N7,
przekroczyłem granicę frncusko-włoską. Jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, zmienił się nagle styl jazdy
kierowców :) We Francji jeździli jakby bardziej
zachowawczo, mniej zdecydowanie - tu we Włoszech za to od razu
dało się odczuć zmianę. Samochody poruszały się jakby żwawiej,
jechało mi się zdecydowanie lepiej, gdyż sam lubię taki styl
jazdy. Podążając nadal wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego,
dotarłem do miejscowości Imperia, gdzie moja trasa skierowała się
po raz pierwszy w tej podróży na północ. Był to
nieomylny znak, że nadchodzi końcówka mojej wyprawy.
Zaczęły pojawiać się większe wzniesienia jako zapowiedź Alp,
czekających na mnie w oddali. Dla lubiących kręte trasy polecam
około 30-kilometrowy odcinek drogi SS28 od miejscowości Pieve Di
Teco do miejscowości Trappa. Dosyć wąska droga ze sporą ilością
zakrętów i tzw. agrafek :)
Mój kolejny kemping
wypadł w okolicach miejscowości Bastia Mondovi a ponieważ pogoda
znacznie się pogorszyła od mojego wyjazdu z wybrzeża,
postanowiłem wynająć tam domek zamiast rozstawiać namiot.
Strzał w dziesiątkę, bo jak tylko rozpakowałem graty, z nieba
lunęło jakby ktoś wiadrem polewał. Gdybym był pod namiotem
niechybnie popłynąłbym gdzieś w dół zbocza, na
którym leżał kemping :)
Dzień
15
Tak jak poprzedniego wieczoru usnąłem,
ululany do snu dźwiękiem uderzającego w dach domku deszczu, tak
rano ten sam dźwięk mnie obudził. Lało równo, niebo było
zasnute ciężkimi churami i nic nie zapowiadało by miało się to w
najbliższej przyszłości zmienić. Moje nadzieje na zobaczenie Alp
rozmywały się z każdą kroplą spadającego deszczu. Chmury szły tak
nisko, że nie tylko Alp nie zobaczę ale dobrze będzie jeśli
zobaczę cokolwiek przez kurtynę wody lejącej się z nieba.Tego
dnia miałem do przebycia nieco ponad 300 km do kolejnego kempingu
tuż przed granicą szwajcarską, musiałem jednak zmodyfikować swoje
plany, na wypadek gdyby padało tak do samych gór. Ponieważ
kolejny odcinek po noclegu w Alpach miał wynieść jedynie 140 km
do Zurichu, postanowiłem jako plan B połączyć oba odcinki w jeden
i przybyć do Szwajcarii dzień wcześniej.
Motor stał
zaparkowany pod zadaszeniem, mogłem więc spokojnie spakować się
pomimo lejącego deszczu. Spakowany i gotowy do drogi, siadłem,
spokojnie ćmiąc papierosa w nadziei, że deszcz choć troszkę
zelżeje i będę mógł wpasować się w tę lukę w chmurach.
Chwilami rzeczywiście padało mniej, ale gdy tylko unosiłem się z
krzesła z zamiarem wejścia na motor, deszcz zaczynał bębnić
mocniej w dach. W końcu po takiej zabawie w kotka i myszkę ze
złośliwym deszczem, zająłem miejsce za kierownicą i wjechałem pod
ten prysznic. Okazało się, że nie taki diabeł straszny i już po
paru kilometrach jechałem przez lejące się z nieba strugi jakbym
nigdy w życiu nic innego nie robił :) Opony trzymały świetnie na
mokrym, musiałem jedynie uważać na gromadzącą się w koleinach
wodę a co za tym idzie na możliwy aquaplaning. W takim deszczu
przejechałem ponad 300 km :) Mój kombinezon
przeciwdeszczowy i buty sprawdziły się znakomicie, tylko w kasku
lekko mi chlupało, gdyż przez większość drogi miałem uchyloną
szybkę by nie parowała. Bagaż również przeszedł ten mokry
chrzest prawie bez szwanku. Tylko lewy kufer nabrał troszkę wody
- przed wyjazdem zauważyłem, że ktoś wcześniej uszczelniał go
silikonem i widać nie wykonał tej roboty zbyt dokładnie.
Byłem już prawie w Alpach i moje obawy co do pogody sprawdziły
się - Alp nie było praktycznie widać :(
Plan B wydawał się jedynym rozsądnym wyjściem, skontaktowałem się więc z siostrą, informując ją, że będę u niej dzień wcześniej i skierowałem motor w stronę tunelu Gottarda biegnącego przez 17 km pod Alpami.
Przed samym wjazdem do tunelu przestało padać, a kiedy do
niego wjeżdżałem, przez warstwę chmur zaczęło nawet prześwitywać
słońce. W samym tunelu było niesamowicie gorąco. Termometr w
komputerze motocykla pokazywał przy wjeździe 26 stopni ale
praktycznie z każdym kilometrem wgłąb robiło się cieplej i
cieplej. W końcu ku mojemu zdziwieniu odczytałem wskazanie 40.5
stopnia :) Prawie jak na Saharze :) W tunelu trzeba zachowywać
odpowiednią odległość od poprzedzającego pojazdu oraz nie
przekraczać 80 km/h. Zdaje się on nie mieć końca ale zaletą tego
przejazdu było to, że wszystko co do tej pory było jeszcze na
mnie mokre, wyschło jak w pralko-suszarce :) Do tej pory wilgotne
rękawice, po wyjechaniu z tunelu były suche jak wiór. Po
drugiej stronie nie padało już ale niestety wysokie alpejskie
szczyty nadal były spowite chmurami więc nie było nawet sensu
zatrzymywać się na fotki.
Przycisnąłem ostro na autostradzie
i w ciągu 1.5 godziny dotarłem do Zurichu. W Szwajcarii
autostrady jako takie nie są płatne. Przy wjeździe do kraju
trzeba jednak wykupić winietę uprawniającą do poruszania się po
nich. Przyjemność taka kosztuje dla motocyklisty 36 euro i jest
ważna przez cały rok. Jeśli więc ktoś w tym jeszcze roku wybiera
się do Szwajcarii to mogę odstąpić moją jedynie za koszty
przesyłki :)
Siostra ucieszyła się na mój widok.
Po krótkim prysznicu i pysznej kolacji wygodne
łóżko to było to czego mi brakowało. Jutro dzień
odpoczynku a pojutrze przedostatni etap mojej trasy.
Dzień 16
Zurich to kolejne ładne
miejsce, które odwiedziłem. Życie toczy się tu leniwie,
odmierzane wolnym cykaniem szwajcarskich zegarków. Miasto
jest bardzo zielone, z parko-lasem położonym w samym jego środku
oraz malowniczym jeziorem. Jest też sterylnie czyste. Wszystkie
szyby w oknach, elewacje wszystkich budynków, które
mijałem wyglądały tak, jakby wcale nie były używane i wybudowano
je najdalej w zeszłym tygodniu :)
Wykonałem długi spacer po śródmiejskim lesie,
poszedłem na małe zakupy do nieprawdopodobnie wręcz zaopatrzonego
supermarketu (Londyn nawet się nie umywa do jakości
produktów oferowanych na półkach), a potem gdy
siostra wróciła z pracy, wsiedliśmy razem na motor
(oczywiście pozbawiony bagażu) i udaliśmy się na poszukiwania
jakiejś knajpki. Nasz wybór padł na kuchnie azjatycką - ja
zamówiłem chińszczyznę, siostra sushi.
Jedzenie było wyborne - kto by pomyślał, że kiedyś będę się
zachwycał chińskim jedzeniem siedząc w knajpie w Szwajcarii :)
Wieczór upłynął nam miło na oglądaniu zdjęć i
komunikowaniu się z rodziną poprzez Skype'a.
Zurich wywarł
na mnie pozytywne wrażenie ale mieszkać raczej bym tam nie chciał
- jak dla mnie za bardzo sterylnie i troszkę sztywno a poza tym
niemiecki troszkę rani moje uszy :)
Podsumowanie 3 dni :
- przejechane
: 755 km
- czas przejazdu (łącznie z postojami) : 16 h
- średnia prędkość : 47 km/h
- maksymalna prędkość : 150
km/h
- paliwo spalone : 37 l
- koszty : 164 euro
(paliwo, autostrady, winieta, wyżywienie, kemping x 2 dni)
P.S.
Udało mi się zmontować
na szybko krótki filmik, pokazujący w skrócie 2
pierwsze dni mojej wyprawy. Chętnych do obejrzenia zapraszam
tutaj:
Motocyklem Dookoła Półwyspu Iberyjskiego
Proszę o wyrozumiałość - to jeden z moich pierwszych samodzielnie zmontowanych filmów :) Do przejrzenia mam jeszcze około 60GB materiału. Kolejne filmy wkrótce.
Komentarze : 2
Witaj,swietnie czytalo sie Twoja relacje z podrozy,zdjecia super. Mam nadzieje,ze i ja kiedys wybiare sie w taka podroz. Pzdr.
Nie znam się na Formule 1, ale fakt, że tor biegnie ulicami wprawił mnie w zdumienie. Nie wiedziałem. Poza tym uwielbiam górskie tunele, choć tak długim nie jechałem.
Bardzo fajny film!
A, jeszcze coś... Deszczowe Alpy... Wyjechaliśmy prawie o tej samej porze i prawdopodobnie w tym samym momencie załapaliśmy się na wodę w górach. Wspomnę o tym przy okazji najbliższego wpisu.
Pozdrawiam!
Archiwum
Kategorie
- Emigranci (30)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)