21.09.2012 00:50
Dookoła Półwyspu Iberyjskiego - dzień 17 i 18 (ostatni)
Dzień 17
Szwajcarzy to
naród pracowity i spokojny ale, jak się okazało,
również bardzo podejrzliwy :) Drugiego dnia rano, pakując
bagaże na motor przed apartamentowcem, w którym mieszka
moja siostra w Zurichu, zostałem uprzejmie zaczepiony przez
szwargocącego jegomościa. Uprzejmie odpowiedziałem, że nie mam
zielonego pojęcia co do mnie mówi. Szwajcarzy to
również naród wykształcony, gdyż jegomość gładko
przeszedł na w miarę płynny angielski. Przedstawił się jako
'manager nieruchomości'- tu wskazał palcem na blok - (po naszemu
dozorca) i dalej mnie wypytywać : a co ja tu robię, a do kogo, a
po co, a na jak długo ? :) Wyjaśniłem spokojnie, że ja z Londynu
a tak właściwie to z Polski, że do siostry, że jedynie na dwa
dni, które właśnie minęły. Widać wystarczyły mu te
wyjaśnienia, bo pożegnał się niebawem i odjechał swoim
błyszczącym BMW X5 (nie wiem czy był to pojazd służbowy, ale
widać dozorcom w Szwajcarii powodzi się dużo lepiej niż ich
odpowiednikom w Polsce czy Anglii - no, może z wyjątkiem sławnego
'gospodarza domu' Stanisława Anioła z filmu Barei) :))
Z Zurichu wyjechałem przed południem gdyż miałem tego dnia do
pokonania jedynie około 450km - mały pikuś przy poprzednich
etapach liczących blisko 800 km :)
Trasa biegła w kierunku
granicy z Niemcami w pobliżu Bazylei. Pogoda była akuratna do
jazdy - ani za ciepło, ani za zimno, zachmurzenie i prawie
bezwietrznie.
Kilkadziesiąt kilometrów za Zurichem
niepostrzeżenie przekroczyłem granicę niemiecką. Prawdę
mówiąc spodziewałem się chociaż obsadzonego posterunku
granicznego, jako że Szwajcaria nie należy przecież do Unii.
Posterunek był ale nie było na nim żywego ducha, wszystkie
szlabany graniczne podniesione, pojazdy swobodnie
przemieszczające się między jedny krajem a drugim, nie
niepokojone przez nikogo.
Ponieważ w zbiorniku paliwa
zaczęło wiać pustką, zatrzymałem się na najbliższej stacji
benzynowej gdzie zostałem mile zaskoczony cenami
papierosów. Za paczkę Marlboro zawierającą 28 sztuk
zapłaciłem niecałe 7 euro (rzecz nie do pomyślenia w UK, gdzie
ceny fajek są kosmiczne). Gdybym był nałogowym palaczem, zapewne
zakupiłbym więcej kontrabandy, poprzestałem jednak tylko na
dwóch paczkach.
W okolicach Mulhouse przekroczyłem
(znów niepostrzeżenie) granicę z Francją przejeżdzając
przez Ren. Pogoda poprawiała się z kilometra na kilometr, nawet
słońce zaczęło filuternie wyglądać zza chmur. Jeszcze raz
przekląłem mojego pecha co do pogody w Alpach, kiedy na postoju
sprawdziłem prognozę na najbliżesze dni, która pokazywała
bezchmurne niebo zarówno po jednej, jak i po drugiej
stronie Alp.
W okolicach miejscowości Ostheim (nazwa
niemiecka ale trzeba pamiętać, że tamte okolice Francji to
Alzacja, mająca chyba więcej wspólnego z Niemcami niż z
Francją) wjechałem we francuskie Vogezy.
Pojawiły się piękne widoki a i sama droga zaczęła nagle obfitować w liczne zakręty. Tamte strony przypominają mi troszkę polskie Beskidy lub Bieszczady, niedaleko stamtąd także do niemieckiego Szwarcwaldu, który od dawna stanowi jeden z ulubionych przez motocyklistów obszarów w Europie. Muszę kiedyś jeszcze wrócić w te okolice i poświęcić więcej niż kilka godzin na eksplorację tamtejszych tras. Na prawdę warto. Z przejechanego odcinka szczególnie polecam ten między miejscowościami Ribeauville i Wisembach - nie jest może zbyt długi ale za to bardzo malowniczy.
Moja trasa biegła w dalszej kolejności przez Nancy i dalej w
kierunku na Reims, w pobliżu którego miałem zaplanowany
ostatni w mojej wyprawie kemping.
Teren wygładzał się. Z
całkiem jeszcze wysokich, zalesionych wzgórz w Vogezach
przerodził się w niewielkie pagórki by po kolejnych
kilkudziesięciu kilometrach zmienić się w uprawne pola środkowej
Francji. W powietrzu co kilkanaście kilometrów unosił się
zapach gnojówki czy też innych nawozów stosowanych
przez tamtejszych rolników - jakaż różnica w
porównaniu do jeszcze niedawno wdychanego przeze mnie
zapachu lasów iglastych w górach :)
Do
kempingu municypalnego Val-de-Vesle dotarłem około 19-tej. Przed
bramą wjazdową stały trzy motocykle na brytyjskich numerach. Ich
właściciele właśnie załatwili formalności i wjeżdżali na kemping.
Szybko opłaciłem nocleg w recepcji (6.80 euro - to drugi, po
Peniche w Portugalii, najtanszy kemping na mojej całej trasie) i
również wjechałem za bramę zatrzymując się w pobliżu
rozstawiających właśnie swoje namioty Brytyjczyków.
Po krótkiej rozmowie okazało się, że są oni od trzech dni w trasie i jadą w kierunku przeciwnym do mojego. Gratulowali mi przebytej drogi i ogólnie okazali się bardzo sympatyczni. Zjedliśmy wspólną kolację i udaliśmy się na poszukiwania pubu, który rzekomo miał znajdować się nie dalej jak 2 km od kempingu (według słów recepcjonistki). Zrobiło się już całkiem ciemno. Pubu w końcu nie znaleźliśmy - był co prawda obiekt przypominający jakąś knajpkę, problem jednak w tym, że zamknięty na głucho. Noc za to była piękna, bezchmurne niebo obfitowało w miliony gwiazd.
Zapowiadała się piękna pogoda na mój ostatni w tej
wyprawie przejazd. Jutro czekał mnie tylko 300-kilometrowy
odcinek do Calais, a potem kolejne 140 km do domu.
Dzień 18 - ostatni
Obudziły mnie
odgłosy krzątających się w pobliży Anglików, którzy
zwijali juz namioty. Niespiesznie zjadłem śniadanie w postaci
resztek z wczorajszej kolacji.
Okazało się, że tak już się
wyrobiłem ze zwijaniem mojego majdanu, że byłem gotowy do drogi
jeszcze przed Anglikami, pomimo że zaczęli pakować się dobre 20
minut przede mną :)) Pożegnałem się więc z nimi i ruszyłem w
kierunku Calais.
Przeprawę promową miałem zarezerwowaną na
godzinę 18-tą, wiedziałem jednak, że nawet jeśli zjawię się w
porcie wcześniej, z pewnością będę mógł zmienić rezerwację
na prom odpływający wcześniej jeśli tylko będą miejsca.
Jako, że pólnocna Francja w tych okolicach nie obfituje
w miejsca warte zwiedzania, zmieniłem trasę na autostradę A26.
Prawdę mówiąc chciałem też jak najszybciej znaleźć się już
w domu.
Do Calais dotarłem kilkanaście minut po 14-tej i
zaraz skierowałem się do kas biletowych w celu zmiany rezerwacji.
Nie było z tym żadnego problemu. Miła pani poinformowała mnie, że
najbliższy prom odpływa o 15.30. Oznaczało to, że będę w domu
ponad 2 godziny wcześniej niż planowałem. Szybko przejechałem
przez odprawę i ustawiłem się w kolejce do wjazdu na prom.
Byłem jedynym motocyklistą w kolejce aż do momentu, gdy dołączył do mnie motocyklista z Niemiec. Jak się okazało jechał po raz pierwszy na Wyspy do tego na dwa tygodnie. Jego celem było objechanie Szkocji dookoła oraz odwiedziny u przyjaciela w Inverness.
Stefan okazał się bardzo sympatyczny. Przegadaliśmy większość rejsu a na koniec spytałem go czy ma już zarezerwowany jakiś nocleg na ten dzień. Okazało się, że nie więc po szybkich konsultacjach z moją piękniejszą połówką, zaprosiłem go do domu. Przyjął propozycję z radością, tak więc drogę do Londynu pokonaliśmy razem. Po drodze Stefan miał możliwość popraktykować jazdę w londyńskich korkach i przeciskanie się między samochodami (tzw. filtering). Jak mi wcześniej powiedział, praktyka ta jest w Niemczech zakazana, nie był więc do tego przyzwyczajony i przez pierwsze kilkaset metrów jechał bardzo ostrożnie. Szybko jednak podłapał mój rytm. Do domu dotarliśmy krótko po 18-tej.
Dobiegła więc końca moja Hiszpańsko-Portugalska eskapada. Zebrałem sporo pozytywnych doświadczeń, zobaczyłem ładny kawałek Europy, na pewno podszkoliłem się w jeździe ciężko załadowanym motocyklem, wypstrykałem kilkaset zdjęć, nakręciłem ponad 60GB materiału video.
Była to moja pierwsza tak daleka i długa wyprawa.
Traktuję ją jako wstęp do kolejnych wypraw, które mam
nadzieję będę w stanie odbyć w przyszłości. Motocykl sprawdził
się znakomicie, sprzęt, który ze sobą zabrałem w
większości również. Jeśli chodzi o mnie to poznałem
niektóre swoje limity. Liczę, że kolejne wyjazdy pozwolą
mi poznać ich więcej.
PODSUMOWANIE WYJAZDU
:
- przejechane : 7064 km
- czas
przejazdu : 18 dni
- średnia prędkość : 46 km/h
-
maksymalna prędkość : 163 km/h
- paliwo spalone : 385 l
- koszty łączne : około 1250 euro (paliwo, autostrady,
wyżywienie, kempingi, hotel, winieta)
Komentarze : 5
@easyxjrider : Dzięki za komentarz. LwG na Wyspach zastępuje skinięcie głową w kierunku przejeżdżającego bikera :) To oczywiście kolejny wymóg wszechobecnej epidemii 'health & safety' - odrywanie rąk od kierownicy jest niemile widziane :)
Kawał drogi za Tobą. Oby kolejne kilometry zawsze Ci smakowały. Dzięki za dzienniki z podróży i LwG (chociaż na wyspach, to chyba bywa kłopotliwe?).
@sniadanie : Relacje wideo powstają w trudach i znoju bo muszę się przekopać przez godziny nagrań i jakoś to posklejać, żeby nie było zbyt nudne :)
@przypadkowy_motocyklista : Dzięki za komentarz i informację nt. Szwajcarii :) Nie doczytałem, że są w Strefie Schengen - to wiele wyjaśnia :)
Nie pamiętam już czy w Wisconsin, gdzie spędziłem 2 lata lane splitting jest dozwolony...w tamtym czasie pomysł by zostać użytkownikiem dwóch kółek nie zakiełkował jeszcze nawet w mojej głowie :)
Super podróż. Ach żebym ja miał tyle wolnego...
A propos pustych granic w Szwajcarii, to w UE to oni nie są, ale w strefie Schengen jak najbardziej.
A propos terminologii, po mojej stronie wielkiej wody "filtering" nazywa się "lane splitting". I legalny bywa w niektórych stanach, a w niektórych nie.
Szwajcarom tylko zazdrościć i życzyć dużo cierpliwości polskim dozorcom. :-) Czekam na dalsze relacje video.
Filtering. Fajna nazwa. :-)
Archiwum
Kategorie
- Emigranci (30)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)